Leżałem na łące w wysokiej trawie pełnej polniaków. Z jednego kwiatka zwisał pajączek, który bacznie mi się przyglądał, bo nie widział nigdy takiego stworzenia. Popatrzył chwilę, wzruszył ramionami i nucąc, chyba jakąś wojskową piosenkę, zabrał się do tworzenia pajęczyny. Na innym kwiatku wesoła pszczółka wkładała do koszyczków pyłek, a wyczuwając, że na nią patrzę, odwróciła się i pomachała łapką. I ja jej pomachałem. Za chwilę odleciała, mozolnie dźwigając swój urobek. Na niebie skowronek układał swoją piosenkę i co jakiś czas powtarzał frazę, tak jakby mu coś nie pasowało, a nie rozumiał co.
Gorące promienie kreśliły mi na policzkach różne znaki, jakby chciały się bawić w odgadywanie słów. Patrzyłem w słońce, ale pomimo, że było bardzo jasne, nie sprawiało mi bólu. Było błogo i rozkosznie. Co jakiś czas przeleciał wiaterek, który poprawiał mi grzywkę, jakbym był niewystarczająco piękny. Na pobliskim drzewie usiadł kos i zaczął wygwizdywać melodię. Wydała mi się znajoma, ale nie kojarzyłem skąd.
Nagle zapragnąłem się ochłodzić w rzece. Podniosłem się na łokciach i przez trawę zobaczyłem jak na skraju łąki tworzy się rzeka. Najpierw jakby ktoś wgniótł trawę w ziemię tworząc koryto, a na jego brzegu odsłaniał się piasek. Przez dno zaczęła przesączać się woda. Za chwilę rzeka była gotowa. Płynęła leniwie wijąc się meandrami. W jej płytkiej wodzie brodziły czaple, a dalej wylegiwały się łabędzie.
Wstałem i poszedłem w stronę rzeki. Trawa delikatnie łaskotała moje gołe stopy, a zaspany motyl kichnął, gdy strącony przeze mnie pyłek wleciał mu do nosa. Nasiona dmuchawców unosiły się spod mych stóp w powietrze i czuły do mnie wdzięczność, że przyczyniłem się do ich szczęścia.
Gdy doszedłem do wody, stwierdziłem, że to ta sama rzeka, w której byłem jeszcze jakiś czas temu. Ucieszyłem się, bo znałem ja doskonale. Pamiętałem, jak jej woda pieściła moje ciało i jak dawała ukojenie. Jak mi było z nią dobrze. Wbiegłem szybko w jej nurt i doznałem szoku. Moje nogi ugrzęzły do kolan w mule. Nie mogłem się wydostać. Byłem niezmiernie zdziwiony, bo nic nie wskazywało z zewnątrz, że na dnie rzeki zalega takie paskudztwo! O ile pamiętam, kiedyś w tym miejscu dno było piaszczyste. Niby piękną rzeka, a jednak w środku zepsuta. O co tu chodzi?
– Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – JAM siedział opodal na piachu i patykiem robił dziurki w ziemi.
– Dlaczego? – zapytałem i wyszedłem z wody. Moje nogi były upaćkane mułem, który ciężko się zmywał. Jego zapach przypominał rozkładające się truchło. Tarłem nogi trawą i myłem wodą. Po długiej chwili doprowadziłem się do porządku i usiadłem przy JAMie. Miałem jednak niesmak na twarzy, bo nie mogłem zrozumieć, jak tak piękna rzeka mogła się zmienić w taki wewnętrznie zamulony organizm.
– Bo drugi raz to już nie jest ta sama rzeka. Jedna rzeka zmienia się na lepsze, a druga się zamula. Jedna jest podatna na wpływy zewnętrzne, a druga potrafi im się oprzeć. Jedna zachowa czystość, a druga się skur… zamuli. Rzekę trzeba kontrolować i na bieżąco wyciągać z niej śmieci. Jeśli ją zostawisz, to po czasie ona już nie będzie dla ciebie, ale taka zabrudzona może odpowiadać innym stworzeniom. W tym znaczeniu nie ma sensu wchodzić drugi raz do tej samej rzeki, bo się można ubrudzić. Również psychicznie. Nogi sobie umyłeś, ale w głowie niesmak pozostał. Nie ma sensu też naprawiać rzeki i na siłę ją sprzątać, kiedy ona się upiera przy swoim mule i nagarnia wciąż nowy. Trzeba sobie ją odpuścić i zająć się swoim lepszym niż dobrym życiem. Na regulacje takiej upartej rzeki i wyciąganie jej z bagna stracisz za dużo czasu, a i tak nie ma pewności, że ona się znów nie zamuli.
JAM zamyślił się. Dłubał dalej patykiem w piasku. To robił dołek, to go zasypywał. Kreślił jakieś znaki, które dla mnie nic nie oznaczały. Przez chwilę utkwił wzrok w małym obłoczku, który pojawił się na czystym niebie. Przestał dłubać w piachu i wstał, otrzepując jasne spodnie.
– Chodź. Przejdziemy się.
– Dokąd? – wstałem i poszedłem za JAMem.
– Bez celu. Na spacer. Opowiem ci, co trzeba zrobić, aby stworzyć trwały związek. Chcesz?
– Ba! No pewnie!
Weszliśmy na ścieżkę delikatnie wydeptaną wśród wysokich traw. Powoli oddalaliśmy się od brudnej rzeki, która nawet z bliska zdawała się być wspaniałą. Ścieżka skręciła w stronę pagórka. Po drodze minęliśmy pasące się sarny. Szliśmy przez chwilę w milczeniu. JAM zerwał trawę i zaczął ją żuć.
– Na czym ma polegać związek dwojga ludzi? – zaczął. – Trwały związek? Co musi być w nim takiego szczególnego? Nim o tym jednak powiem, zajmijmy się tak zwanymi normalnymi związkami, które po czasie stają się męczarnią dla partnerów. Jak wygląda model takiego związku? Ano obydwoje partnerów pracują, po pracy przychodzą do domu, ona gotuje obiad, on jest zmęczony, bo ma do tego prawo. Zarabia przecież więcej. Kobieta tą różnicę musi odrobić w domu. Kiedyś się kochali i byli dla siebie wszystkim, ale z biegiem czasu… nie! Chociaż już od początku związku zaznaczyli swoje strefy działania, które pokrywały się tylko przy obiedzie i wieczorem w łóżku. I w niedzielę przy wyjściu do kościoła. Byli razem, ale on chodził na spotkania z kumplami, albo na ryby, a ona oglądała seriale, albo chodziła na plotki z koleżankami. Chwalili się wszędzie, że są udanym małżeństwem, bo jedno drugiemu nie wchodzi w drogę i każdy zna w nim swoją rolę. Tak też wyglądali na zewnątrz. Ładnie ubrani, na spacerach w niedzielę z dziećmi. Nie kłócili się. Byli razem, tworzyli związek małżeński. On niekiedy wybywał z kumplami poszaleć na kładach. Ona nie lubiła jego kolegów. Wolała grzebać w ogródku i gadać z sąsiadką. Byli razem. Tworzyli związek. Kiedy go prosiła o jakieś pieniądze, na jakiś lepszy ciuch, to jej zawsze dawał. Ona się stroiła, on oglądał mecz i pił piwo. Niby wszystko było ok. Ale ona jakoś dziwnie się czuła w tym wspaniałym związku. Niby było super, ale nie do końca. Tak jakby żyła w tym związku obok męża, ale w innym świecie. Czegoś jej brakowało. Nie wiedziała dokładnie czego, bo przecież wszystko miała. Dobrego, przystojnego męża, który nieźle zarabiał. Ona też pracowała. Mieli udane dzieci, zdrowe. Czuła jednak, że to nie wszystko, co by ją uszczęśliwiło. On zaś był zadowolony. Robił, co chciał, dobrze zarabiał, spędzał czas z kumplami, miał piękną i pachnącą żonę. Zdrowe dzieci. Mieli dom, samochód. Można by rzec, że powinni być szczęśliwi. Po kilku latach on spotkał inną kobietę, ona została w domu z dziećmi. Przepłakała dwa lata. Czas leciał, a ona zaczęła bać się samotności. Dzieci dorosły, wyszły z domu. Związała się z dużo starszym mężczyzną, bo nie chciała być sama. Było im dobrze. On ją rozumiał, rozpieszczał. Miał też swoje hobby. Zamykał się w piwnicy i strugał coś w drzewie. Nie przeszkadzała mu. Nawet nie bardzo wiedziała, co tam robił. Cieszyła się, że przy niej był. Jednak czegoś jej brakowało. Niby wszystko było ok. Poznała młodego, energicznego młodzieńca i z nim odeszła…
– No dobra, a co z tym udanym związkiem? Jak go stworzyć? – przerwałem.
Szliśmy ciągle ścieżką wiodącą przez pagórek, która niekiedy jak radosna dziewczynka zbiegała z niego, aby znów się nań wspiąć. Jam co rusz urywał nowe trawy i je przeżuwał. Potem powstałą z przeżuwania masę wypluwał ostentacyjnie na ziemię. Przez chwilę milczał i w skupieniu żuł trawę.
– Związek dwóch istot ludzkich, to nie tylko związek ich ciał. To związek również dusz. To związek myśli i czynów. Chodzi o to, aby partnerzy tworzyli jedność duchową i cielesną. Dwie połówki tego samego jabłka są takie same. To samo czują, myślą, robią. One zawsze chcą być ze sobą. One nie muszą odpoczywać od siebie, bo jedno bez drugiego czuje się niepełne. Nie ma tak, że jedna połówka idzie na mecz, a druga też idzie, ale tylko dlatego, że ta pierwsza nalegała. Druga nie może się męczyć na meczu i nie może tego robić dla tej pierwszej. Sama musi chcieć i dla siebie to zrobić. Powiem jaśniej. Pary powinny wspólnie robić to, co obydwoje lubią. Jeśli czegoś nie lubią wspólnie, to nie robią tego. Nie wyjeżdżają osobno na urlopy! To już jest głupota. On w Alpach, a ona nad morzem. To co to za związek? Wspólne upodobania, wspólnie spędzany czas jest podstawa trwałości związku. Co to za miłość, jeśli jedno musi odpocząć od drugiego? Prawdziwa miłość jest nienasycona. Jedno drugiego chce więcej i więcej. Obydwoje dążą do tego, aby jak najwięcej być ze sobą, bo czerpią z tego radość. Jeśli jedno gdzieś odchodzi, na przykład do pracy, to zostawia za sobą wyraźną smugę miłości, którą jest otulona druga osoba. Partnerzy powinni mieć wspólne cele i wzajemnie się wspierać. W takim związku nie istnieje „ja”. Istnieje tyko „my”. Jeśli z początku są jakieś różnice miedzy nimi, to powinny być one zatarte. Jedno i drugie powinno z czegoś zrezygnować, ale bez żalu, a z radością, że dzięki temu umocni swój związek. Jeśli jest potrzeba zrezygnowania z przyjaciół, to z nich rezygnujemy, bo dla nas jest najważniejsza miłość drugiej i do drugiej osoby. Rezygnujemy bez żalu, a z radością, bo te rezygnacje mają nam przynieść szczęście, a po to przecież się urodziliśmy. Nie rodzimy się dla przyjaciół, dla meczy, czy dla piwa. Rodzimy się, aby podążać drogą ku szczęściu. A droga ku niemu jest wybrukowana miłością do drugiej osoby i do siebie. Ktoś zapyta, a gdzie miłość do Boga? Gdzie w tym wszystkim Bóg? On jest w nas. My jesteśmy Bogiem. Kochając siebie i kochając partnera kochamy Boga i wszystko, co nasza myśl stworzyła. Dla dobra miłości pozbywamy się wszelkich zbędnych naleciałości i przyzwyczajeń. Ale jeśli obydwoje z partnerem lubimy jeść kaszankę z grilla zakręconą w tłusty boczek, to z tego nie rezygnujemy, choć dietetycy zaraz zabiją na alarm. Jeśli oboje coś lubimy robić i wiemy, że to jest dla naszego dobra, to to robimy. Ale jeśli przypniemy do kaszanki myśl, że podwyższy nam cholesterol, albo że od boczku utyjemy, to tak się stanie. Tak działa Prawo Przyciągania, które mówi, że podobne przyciąga podobne. Nasze myśli przyciągają odpowiadająca im rzeczywistość.
– Niedawno mówiłeś, że w związku trzeba być wolnym…
– Oczywiście. Bo tylko wolność zapewni nam szczęście. Nic na siłę, nic dla kogoś, a wszystko z własnego serca i dla swojego dobra, ale tak, aby innych nie krzywdzić. Jeśli w udanym związku jednak zrobimy coś dla siebie, co nam sprawi przyjemność, to i partner tak się poczuje. Możemy także zrobić i coś dla partnera, ale pod warunkiem, że my z tego odczujemy radość. Z samego dawania, czy robienia przyjemności partnerowi. Jeśli świadomie zrezygnujemy z jazdy na kładach, bo czujemy, że naszej partnerce te nasze szaleństwa się nie podobają, to na pewno zyskamy jej większą miłość, a i czas, który będziemy mogli poświęcić na smelanie po pośladkach swoją ukochaną. Partnerzy to dwie stacje nadawczo-odbiorcze, które, aby się porozumieć, muszą nadawać na tych samych falach. Mają być jednością i cielesną i duchową. I nie ma od tego żadnych ustępstw. Albo wspólnie jeździmy kładami i oboje to lubimy, albo nie jeździmy wcale. Albo wspólnie oglądamy mecze i seriale i razem to przeżywamy, albo wcale. Tylko, że nie trzeba tego rozumieć w ten sposób, że wszędzie chodzimy razem i nie odstępujemy siebie na krok. Nie. Chodzi o to, że wszystkie wydarzenia staramy się spędzać razem i je wspólnie przeżywać. A jeśli nie spędzamy ich razem, to tylko sporadycznie. Nie uciekamy od partnerki na ryby, bo tam czujemy się dobrze. To przede wszystkim przy partnerce mamy czuć się dobrze. I oczywiście to jest moja wersja związku, którą wypraktykowaliśmy przez mnóstwo inkarnacji. Jednak wiem, że i inne Istoty Wyższe mają podobne doświadczenia. Dla prawdziwej miłości warto nawet zmienić swoje poglądy.
– No jak to? To facet ma z kobietą „Klan” oglądać, albo „Modę na sukces”? Toć to niedorzeczne.
– I dlatego, dzięki takiemu myśleniu, ludzie w małżeństwach się męczą, W wolnych związkach po prostu się rozstają. Czy taki serial jest dla kogoś ważniejszy niż jego własny ukochany partner? Kobiety masowo pochłaniają seriale, a potem dziwią się, że mąż już ich nie kocha. A dlaczego, jedna z drugą, mąż ma Cię kochać, jak dla ciebie ważniejszy jest serial, a nie wasza wspólna miłość? A ty mężu, dlaczego się dziwisz, ze żona wzdycha do innego, jak twoją ukochaną jest butelka piwa i mecz? Halo! Coś tu jest nie tak? Chcemy być szczęśliwi, czy nie? Chcemy żłopać piwo i płakać nad losem bohaterów serialowych? To nie dziwmy się później, że taki serial przenosi się do naszego życia. Podobne przyciąga podobne. Jeśli myślimy o nieszczęściu, o zdradzie, to przyciągniemy je. Jeśli myślimy o cierpieniu, to i ono będzie naszym udziałem. Jeśli myślimy o radości i miłości, to to będziemy mieli. Dobro rodzi dobro. Zło rodzi zło. „Nie może dobre drzewo wydać złych owoców,ani złe drzewo wydać dobrych owoców.”
– Gadasz jak kaznodzieja.
– Eeee tam. Kaznodzieja gada „co łaska, ale zwykli dawać stówę”.
– A do czegoś to powiedział?
– No do kaznodziei.
– Aha… Nie kumam.
– Jeśli nie ma jedności w związku – ciągnął dalej JAM – to wcześniej czy później nastąpi jego kres. Owszem, małżeństwo będzie trwać, ale związku nie będzie. Tak, że nie ma się co przejmować, gdy szczęśliwie staliśmy się rozwodnikami, bo oto otworzyła się nam szansa na nowe życie. Nie płaczemy po mężu pijaku, czy puszczalskiej żonie, tylko zabieramy się do budowania nowego życia. To, że mąż pił, a żona się puszczała, to tylko sygnał, że już małżonkowie sobie wszystko dali i trzeba zacząć coś nowego. Że ich wspólna droga się skończyła. Nie ma co lamentować i użalać się nad losem. Trzeba dziękować Bogu, że dał nam tą łaskę rozwodu i że możemy od nowa żyć!
– Ale przecież co Bóg złączył, to człowiek…
– Bzdura. Nie ma sensu też powracać do starego związku, bo pokutować w nim będą stare niesnaski. Choć i to nie jest regułą. Wszystko zależy od mądrości partnerów. Tobie akurat nie było dane wejść do tej samej rzeki i dobrze, bo nie ubabrałeś się po szyje w mule. Jest wiele innych rzek, które mają przejrzystą wodę i piaszczyste dno, a które z radością porwą cię w swój nurt i delikatnie będą unosić na sobie.
JAM nagle urwał, bo stanęliśmy przy rozłożystym dębie, przy którym ścieżka się kończyła. Wsunąłem patyczek w dziurkę w korze i po nakręceniu przez konary na siebie kawałka nieba, drzwi w drzewie się otworzyły. Weszliśmy do pomieszczenia zalanego jasnoniebieskim światłem. Postać ze smukłą szyją i wielkimi czarnymi oczami podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
– „Nie wchodź już do tej samej rzeki” – usłyszałem w myślach. – „Nie ty ją będziesz oczyszczał i jeszcze nie teraz. Jest jeszcze za mało zamulona, aby sama zdała sobie z tego sprawę. Ale ten czas niebawem nastąpi. Ty masz coś innego do roboty…
– Co? – zapytałem głośno.
…Staliśmy z JAMem na balkonie i podziwialiśmy ulewę, która przed 22gą się zaczęła. W świetle ulicznej latarni, stojącej przy pobliskiej ulicy, widziałem, że nawet w taką ulewę między kroplami deszcz nie pada. I to jest bardzo optymistyczne.
– Aha! JAM mnie tu szturcha, abym napisał, że cały powyższy tekst jest wymyślony przeze mnie i możliwe, że zasady w nim poruszone obowiązują tylko w moim świecie. Wszystkie zawarte tu wiadomości zostały wyssane z palca. Z JAMowego palca. A zaręczam, że on ma mądre palce.
– A ty masz ręce, które LECZO! – zaśmiał się JAM
– O tak! – potwierdziłem
– Szczególnie kobiece piersi… – tu JAM uchylił się, bo przecie bym go w łeb walnął!