Sobota. Połowa lutego. Aura jakby zamarła i zastanawia się, czy już przysłać dwie jaskółki, aby uczyniły wiosnę, czy jeszcze nie. Tulipany zaczynają leniwie kiełkować, ale jakby z pewną nieśmiałością. Wczoraj słyszałem pierwsze trele ptasie. Prawdopodobnie był to kos. Jednak ja czekam na zamówione przeze mnie obfite opady śniegu, abym mógł porobić zdjęcia Pińczowowi pod białym puchem. Za około tydzień ma być dostawa. Myślę, że dojdzie do skutku.
Metaliczny stukot w rurze od odkurzacza przerwał moje rozmyślania. Zapewne jakaś moneta odpoczywająca na dywanie nieopatrznie została wciągnięta do wnętrza organizmu ssącego, który w moich dłoniach stawał się prawdziwą bezwzględną bestią. Nacisnąłem stopą wyłącznik i zajrzałem do worka. Na szczycie góry, złożonej z pyłu, kurzu, zbędnych liter wypadłych z książek i kłębków okruchów chlebowych, złociła się nowiutka, czyściutka moneta półtoragroszowa. Włożyłem palce w otwór i delikatnie ją wyjąłem. Chuchnąłem na nią, wytarłem o spodnie i włożyłem do portfela. Było tam jeszcze kilka podobnych monet. Zaczynały się mnożyć. Zamknąłem odkurzacz i włączyłem go. Zawył radośnie, a ja dalej oddałem się odkurzaniu.
Odkurzacz, to bezmyślna istota. Zasysa wszystko, co mu pod szczotkę podleci. Szczególnie te, które same jeżdżą. Tak zwane roboty. Gdy odkurzacz ma operatora, wtedy jest większa kontrola nad procesem ssania. To operator decyduje, w którą stronę skierować szczotkę i co zassać. W większości przypadków są to śmieci, bo do tego odkurzacz został stworzony. Tu nasuwa mi się porównanie z człowiekiem. Przeciętny człowiek także zasysa mnóstwo śmieci, które podsyłane są mu ze wszystkich stron. Myślę tu o wszelkich informacjach, które normalnie nie są do niczego potrzebne, które nie tworzą nic dobrego. A to gdzieś tam przeszło tornado, a tam ktoś spadł w przepaść, to znów kogoś okradli, a inny ma raka itd. itp. Ludzie zasysają takie informacje i je gromadzą. Po jakimś czasie ich worki zapychają się, zaczynają podupadać na zdrowiu, coraz mniej siły mają i ogólnie czują, że zbliża się ich kres. Wciągają też dobre informacje, ale one toną w stertach kurzu. Nasze społeczeństwo składa się właśnie z takich pozapychanych odkurzaczy. Z robotów, które wsysają wszelkie badziewie i nie mają swojej świadomości. To prymitywne urządzenia, aczkolwiek automatyczne.
Otoczeni zewsząd złymi informacjami myślimy o nich, podpinamy emocje i sprawiamy, że podobne rzeczy zaczynają dziać się w naszym życiu. Czym więcej się ich dzieje, tym gorzej się czujemy i ciągle o tych złych rzeczach myślimy. One znów przychodzą do nas i karuzela złych zdarzeń kręci się wraz z nami. Możemy dojść wtedy do wniosku, że mamy moc przyciągania zła, że wisi nad nami jakieś fatum, że mamy pecha, że Bóg nas karze itp. Gdy coś złego stanie się naszym bliskim, to również możemy pomyśleć, że to nasza wina. Prawdą jest, że mamy moc przyciągania nie tylko zła, ale przede wszystkim dobra. I to każdy indywidualnie. Nie ma czegoś takiego, że pomyślimy, aby sąsiad złamał nogę i to się dzieje. Najprędzej, to nam się wtedy jakaś krzywda stanie. Każdy z nas ma to, o czym myśli i tylko to. Każdy z nas indywidualnie tworzy swoje życie. Owszem, inni też mają w pływ na nie, ale tylko wtedy, gdy myślimy o sugestiach innych ludzi i niejako traktujemy jako swoje. To my jednak sami decydujemy, o czym myślimy intensywniej, a o czym nie. Można też powiedzieć, że całe zło w naszym życiu, to nasza wina i tylko nasza. „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina…”. To co dobre w naszym życiu, to także tylko nasza zasługa. Sprawcą tego są nasze myśli, które podobnym sobie uczyniły nasze życie.
Skoro już przyciągnęliśmy do siebie złe rzeczy, to mamy wspaniałą okazję, aby ćwiczyć na nich opanowanie swoich emocji. Jeśli stała nam się jakaś krzywda, to nie roztrząsajmy tego po świecie, a pogódźmy się z tym, co się stało i albo naprawmy to, albo olejmy i żyjmy dalej szczęśliwie. Jeśli nie możemy czegoś zmienić, to nie przejmujmy się tym. Podchodząc w ten sposób do przykrych sytuacji, nauczymy się z nimi postępować. Skoro się nauczymy, to nie będą dla nas straszne. A skoro przestaniemy się ich bać, to będą nam obojętne i wtedy nie będziemy ich do siebie przyciągać. Popatrzmy na swoje życie. Czy od pewnego czasu coś nam się nie układa? Coś idzie źle i coraz więcej spraw idzie źle? Choć są mało istotne, ale idą źle? To może być znak, że coraz bardziej nakręcamy spiralę złych zdarzeń i niebawem tak przegniemy pałę, że się nie pozbieramy. Albo sami coś sobie pierońsko złego wymyślimy, albo będziemy brać udział w zdarzeniu, które choć pośrednio nas dotknie, ale także odczujemy jego zło. Ćwicząc na małych przeszkodach nauczymy się skakać po dużych, albo je zupełnie omijać.
Dopóty coś się dzieje w naszym życiu i powtarza, dopóki wibracja tych zdarzeń jest tożsama z częstotliwością naszych myśli. Gdy ona się zmienia, po chwili zmienia się także nasza rzeczywistość. Jeśli partnerzy wibrują podobnie, związek trwa. Jeśli praca ciągle daje zadowolenie, to się w niej pracuje. Kiedy np. w związku pojawiają się pierwsze zgrzyty, to sygnał, że wibracje partnerów zaczynają się różnić. Jeżeli dysonans się nasila, wtedy pojawiają się kłótnie, zdrady itp. Potem może być gorzej i w końcu rozstanie. Są dwa dobre wyjścia w tej sytuacji, albo otrzeć miotełką pierwszy piach z trybów związku, albo wtedy się rozstać. No, ale kto kończy związek po pierwszej kłótni??? Raczej nikt. A potem to już wiecie. Wszystko zależy od szybkości dostawania się piachu w tryby. Niewymieciony piach zatrze mechanizm związku i doprowadzi do rozpadu urządzenia. Toteż o związek trzeba zawsze dbać, pielęgnować, dmuchać, oliwić, smarować, no i przede wszystkim pieścić…
Podobnie z pracą. Z początku jest ok. Pracodawca w miarę dba o pracownika, pozwala mu na to i na tamto. Z czasem jednak dodaje mu obowiązków, obcina pensje, a tym samym sypie piach w tryby ich przymierza. Pierwsze zgrzyty, to oznaki zacinania się mechanizmu. Ale kto rezygnuje z pracy po pierwszym niezadowoleniu??? Raczej nikt. Co światlejsi rzucają pracę, gdy sytuacja ciut bardziej zacznie się psuć. Jest mnóstwo osób, co trwają w takim związku, gdy tryby już się nie kręcą, gdy pracodawca wykorzystuje maksymalnie pracownika i płaci niewiele. Oni nadal dla niego pracują. Są już psychicznymi wrakami, ale nadal pracują. Bo gdzie znajdą pracę? Bo w ich wieku to nie ma szans. Bo to, bo tamto. Skoro tak myślą, to tak mają. Pracodawcy, szczególnie ci malutcy, wolą zatrudniać głupszych od siebie, wolą mieć pracowników, którymi mogą łatwo sterować. Nie potrafią wykorzystać potencjału ludzi zdolniejszych i mądrzejszych od siebie, którzy chcą dla nich pracować. Tak samo jest w związkach małżeńskich. Jeden z partnerów znęca się nad drugim, ale ten nie odejdzie, bo kto go zechce? Gdzie pójdzie? A co z dziećmi? A tu ma ciepło i własny kąt… Co z tego że często dostaje wpierdol, ale on nie wie co począć… I przecież kocha swego partnera i to z wzajemnością.
Przyciągamy do siebie wszystko, co ma podobne wibracje do naszych myśli. Ponad rok temu natknąłem się na książkę „Transerfing rzeczywistości” Vadima Zelanda. Ściągnąłem ją w pdf’ie i… nie przeczytałem. Tydzień temu znów nasze drogi zbiegły się. Tym razem pochłonąłem ją w krótkim czasie i zakupiłem 9 tomów tej serii w wydaniu papierowym. Zastanawiałem się nad tym faktem, dlaczego wcześniej nie przeczytałem, a teraz tak. Wyjaśnienie jest proste. Rok temu miałem mniejsze wibracje niż ta książka, choć zbliżone. Czytałbym ją wtedy niejako na siłę i zapewne niewiele zrozumiał. Teraz wręcz pożeram tą serię i aż dziwię się, że jest tam to samo napisane, w podobny sposób, jak ja to piszę od kilku lat na tym blogu. Prawdopodobnie obaj z Vadimem korzystamy z tego samego sektora Wszechwiedzy.
Sami zapewne też zauważyliście, że pewne książki łykacie od razu, a inne trawicie i trawicie, aż w końcu ich nie kończycie. To, co nam służy, ma podobne wibracje do nas. Chętniej czytamy książki, od których aż drżymy. Chętniej jesteśmy w związku, w którym nasze wibracje szczytują i chętniej chodzimy do pracy, która daje nam zadowolenie. Urodziliśmy się po to, aby cieszyć się życiem, aby podnosić swoją częstotliwość i zbliżać się do Największej Możliwej Wibracji. Dusza wchodzi w ciało i doświadcza świata materialnego. I aby było zabawniej, wchodzi w czyste oprogramowanie ciała, którymi są podstawowe programy życiowe. Z czasem programów przybywa i tak jak w normalnym komputerze pojawia się coraz więcej mniej lub bardziej potrzebnych aplikacji. Pojawiają się bzdurne gry, tysiące fotografii, filmów i innych pierdół. Komputery chłoną wirusy, nie są czyszczone, defragmentowane, często pulpit jest obłożony wieloma gigabajtami danych. I dzieje się to samo, co z zapchanym odkurzaczem. Komputer zdycha…
Przyszła mi teraz do głowy parafraza pewnego powiedzenia: „Pokaż mi swój komputer, a powiem Ci, kim jesteś”. Nie mam pewności, ale mam realne odczucie, że ludzie, którzy żyją świadomie i dbają o swoje myśli, również dbają o swoje komputery i o ich zdrowie. Wiedzą, że przetrzymywanie śmieci i gromadzenie zbędnych programów, a co gorsza pracujących w tle, ogromnie spowalnia komputer, a także nasze myślenie. Najrozsądniej jest kontrolować to, co się wgrywa nie tylko do laptopa, ale także do swojej głowy. I często tam sprzątać. Nie dopiero na łożu śmierci żałować, że się bzdurami zajmowało, gdy właściwie już jest po ptokach.
W tym momencie w korytarzu zaświeciło się światło i ktoś przeszedł do kuchni. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że JAM smaruje sobie kromki masłem i nakłada wędlinę.
– Zgłodniałeś? – zapytałem
– Łokropnie! – zawołał JAM.